Mający premierę nieco ponad dwa lata temu John Wick okazał się ogromnym zaskoczeniem. Mało kto spodziewał się po nim czegoś więcej niż kolejnego akcyjniaka, o którym za rok nikt nie będzie pamiętał. Zamiast tego dostaliśmy film, który zachwycił większość widzów i krytyków, z miejsca wpisując się do kanonu gatunku. Fantastyczna choreografia, długie ujęcia, płynny montaż, zaskakująco wysmakowana strona audio-wizualna – takiego poziom wykonania i dbałości o szczegóły można ze świecą szukać we współczesnym kinie akcji. Ten film nie miałby jednak prawa się udać, gdyby nie Keanu Reeves i jego oszałamiająca zręczność, dzięki której sceny akcji są tak imponujące. O wyższości Wicka nad podobnymi produkcjami świadczy też wykreowany świat. W filmowej rzeczywistości płatni zabójcy współtworzą własne społeczeństwo ze swoją walutą, zasadami i organizowanymi usługami. Ten koncept okazał się niezwykle intrygujący i wręcz błagał o rozwinięcie. Tak też się stało – John Wick 2 to przykład filmu, który jest świadomy zalet swojego pierwowzoru i daje swoim widzom jeszcze więcej tego co pokochali wcześniej.

Formalnie jest to znany już widzom Dolan, który bawi się kamerą, montażem i muzyką – wystarczy przywołać scenę retrospekcji z dzieciństwa głównego bohatera, którą oglądamy przy akompaniamencie wakacyjnego hitu “Dragostea Din Tei” grupy Ozone. Fabuła z kolei niepokojąco przypomina Toma: protagonista przyjeżdża na prowincję do obcej mu rodziny (w przypadku To tylko koniec świata jest to co prawda rodzina własna, ale w równym stopniu obca) i zostaje uwikłany w panujące pomiędzy jej członkami skomplikowane relacje.

Niektóre filmy są znane z samego faktu, że powstały. Tak jest w przypadku niemieckiego Anders als die Andern (“Inaczej niż inni”, 1919), który powszechnie uznaje się za pierwszy film otwarcie poruszający temat homoseksualizmu. Co więcej – przedstawia on homoseksualnych bohaterów w pozytywnym świetle oraz potępia obowiązujący w ówczesnych Niemczech zakaz stosunków seksualnych między mężczyznami (paragraf 175 niemieckiego kodeksu karnego). Jeśli weźmiemy pod uwagę rok produkcji – nie zdziwi nas fakt, że premiera Anders als die Andern wywołała skandal i gwałtowną debatę publiczną.

Oglądanie polskich filmów jest normą dla większości krajowych kinomanów, bo żyjemy w Polsce. Było i dla mnie, jednak od czterech lat śledzę to ze szczególną uwagą i większość udaje mi się widzieć na bieżąco. Zrealizowano wiele świetnych filmów, jednak żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak Sztuka kochania. Niełatwo zebrać i uporządkować wrażenia, bo jest ich wiele, ale spróbujmy.

W Hadewijch z 2009 roku Bruno Dumonta porusza szeroko pojmowaną problematykę wiary. W warstwie wysuwającej się na pierwszy plan, film dotyczy religijnego fanatyzmu, z którym jednak często wiąże się głęboka alienacja jednostki i tęsknota za doświadczeniem transcendencji w zsekularyzowanej rzeczywistości. Bohaterowie, poprzez swą radykalną ideologię, buntują się przeciwko ateistycznemu społeczeństwu, europejskiej państwowości, wreszcie – samym instytucjom religijnym, dotkniętym kryzysem.

Purpurat w rozpaczy, mnisi modlą się w swoich samotniach, a księża kuszą internetowymi odpustami. XXI wiek nie jest łaskawy dla sfery sacrum. Ideologiczne zaangażowanie kościoła, spuścizna New Age, a przede wszystkim ponowoczesna prędkość i tumiwisizm wyparły duchowość ze słownika pojęć ważnych. Nieśmiałe próby przywracania mistyki w obszar człowieczego życia – jak wykazuje Joanna Sarbiewska – poczyniło kino neomodernistyczne, a w nim tacy twórcy jak: Béla Tarr, Bruno Dumond lub Aleksander Sokurow. Mistykę negatywną, bo tym terminem określić można styl i tematykę filmowego neorealizmu, najprościej opisać jako próbę poszukiwania sacrum w nicości. Na myśl przychodzą tu wielominutowe, pozbawione akcji i wypełnione pustką ujęcia z Konia Turyńskiego. Przeżycie percepcyjne o tyle trudne w swojej powolności i estetyce, co wynagradzające swojego odbiorcę i zabierające go w zupełnie nowe rejestry świadomości.

Powszechnie wiadomo, że obieg festiwalowy podnosi rangę filmu i daje szanse na szerszą dystrybucję. Dzięki festiwalowym nagrodom reżyserzy zyskują prestiż artystyczny, co zapewnia ich dziełom szerszą dystrybucję. Niestety powyższe zjawiska nie są regułą. Wielka szkoda, bo z tego powodu widzów omija szereg znakomitych obrazów. Remember (2015) Atoma Egoyan zdaje się być tu znakomitym przykładem.