43. FPFF w Gdyni | Kino wartości, emocji i umysłu – święto polskiego kina
Zakończył się 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych i co to był za impreza!
- Pięćdziesiąt filmów w ciągu siedmiu dni!
- Szesnaście filmów, w tym siedem premier w Konkursie Głównym!
- Osiem filmów, w tym sześć debiutów w Konkursie “Inne Spojrzenie”.
- Dwadzieścia sześć obrazów filmowych w Konkursie Filmów Krótkometrażowych!
- Oprócz tego liczne filmy wyświetlane z okazji uczczenia 100-lecia odzyskania niepodległości państwowej Polski oraz na pamiątkę 50. rocznicy Marca ’68.
Liczne spotkania z twórcami, z autorami książek, oraz warsztaty i panele dyskusyjne, koncerty muzyki: Leszek Możdżer, Vadim Brodski i Capella Gedanensis, L.U.C., koncert jazzowy zagrany w hołdzie Jerzemu „Dudusiowi” Matuszkiewiczowi, kompozytorowi muzyki do takich filmów i seriali, jak Nie lubię poniedziałku, Jak rozpętałem drugą wojnę światową, Janosik…
Festiwalowicze mogli uczestniczyć w największym święcie filmowym w Polsce w takich miejscach jak gdyński Teatr Muzyczny, Gdyńskie Centrum Filmowe, Multikino, Helios, a także Teatr Miejski, oraz w otwartym w tym roku Konsulacie Kultury.
Po raz pierwszy uczestniczyłem w tego typu imprezie. Do tego w potrójnej roli. Przede wszystkim czułem się zobowiązany jako student UG (kierunek WoFiKA) poznać jego organizację i program. Jako Wolontariusz poznałem wielu entuzjastów kina, jak i samej instytucji wolontariatu w ogóle. Jako widz zaś już pierwszego dnia zająłem miejsce na sali kinowej Multikino, żeby obejrzeć kilka z szesnastu filmów nominowanych do Konkursu Głównego. Opowiem o nich, ale wyzbywając się pełnej recenzji i spoilerów.
Uczta Kinomana
Zimna wojna (reż. Paweł Pawlikowski) – nowy obraz Pawlikowskiego miałem okazję obejrzeć już wcześniej. Z przyjemnością słuchałem reakcji widzów, którzy widzieli go po raz pierwszy. Tak jak w przypadku Idy estetyczne doznania mają swoje źródło w nowofalowym podejściu do kompozycji kadru, opowieści snutej za pomocą obrazu, analizy psychologicznej, czyli „odśrodkowego” przyglądania się losom bohaterów, Zuli i Wiktora, w trudnej, niejednoznacznej czasami historii powojennej Polski. Realizm współodczuwany tu i teraz, nie rzadko monotonny, ale z pretensjami do ponadczasowości. Smaku całości dodawała genialna gra Tomasza Kota, Joanny Kulig i Borysa Szyca, a także niezapomniana muzyka.
Pełną recenzję, autorstwa Rafała Skwarka i Kamila Kucharskiego, znajdziecie tutaj: https://mfcinerama.pl/zimna-wojna-recenzje-magii-kina/
Pewnego razu w listopadzie (reż. Andrzeja Jakimowskiego) opowiada historię dziejącą się we współczesnej Polsce. Dotknięci bezdomnością matka i syn próbują znaleźć własne miejsce w świecie, z którego zostali wykluczeni przez system władzy i system wartości. Żeby tego było mało, społeczeństwo rozdziera wojna światopoglądowa, którą tak dobrze znamy z wiadomości.
Juliusz to debiut Aleksandra Pietrzaka. Tytułowy bohater jest nauczycielem, ale innym od tego znanego z kultowego już „Dnia świra” – w pozytywnym sensie. Obezwładniony przez brak spełnienia zawodowego, zdominowany w życiu prywatnym przez ojca-alkoholika i samotność poznaje kobietę i wartość własnego życia oraz talentu w serii niezwykle śmiesznych i tragicznych sytuacji. Takiego komediodramatu dawno nie widzieliście w polskim kinie.
Fuga (reż. Agnieszka Smoczyńska, drugi film) opowiada o kobiecie dotkniętej zaburzeniem pamięci. Pojawia się pewnego dnia w Warszawie. Nie zna swojej tożsamości ani przeszłości. Trafia do rodziny, która twierdzi, że ma na imię Kinga oraz, że jest córką, siostrą, żoną i matką. Dramat rozgrywa się wokół bohaterki, ale i w jej własnej głowie. Wszystko jest dla niej obce, z czasem także jej własne myśli i zachowania, które współgrają z przedmiotami i ludźmi, zdradzając, że są jej jednak bliskie i była niegdyś częścią tego świata.
Obejrzenie tych trzech, różnych pod wieloma względami filmów pozwala zrozumieć jak trudne zadanie stało przed Jury Konkursu Głównego. Przede wszystkim te trzy obrazy dzieli estetyka. Przedstawiają różne wizje rzeczywistości i jej problemów.
W Pewnego razu w listopadzie światem rządzi prawo wartości. Konflikty, podmiotowość, relacje podporządkowane są poszukiwaniu własnego miejsca, a przecież mawia się, że „miejsce jest tam, gdzie serce twoje”. Jakimowski proponuje więc kino ducha. Oferuje komentarz do wojny światopoglądowej, ale ten komentarz został stworzony przez realny świat – część filmu nagrano faktycznie podczas listopadowych demonstracji.
W Juliuszu mamy do czynienia z kinem emocji, zwłaszcza z dominującymi w komediodramacie smutkiem i radością.
W Fudze króluje kino umysłu, myśli i pamięci. Film jest opowieścią i zapisem świadomości-nieświadomości głównej bohaterki. Kamera towarzyszy tylko jej i nie ma w tym nic dziwnego. Szuka własnej tożsamości, a nie prawdy o przeszłości. Tożsamości określanej przez układ odniesień, w relacji co do ludzi, miejsc i przedmiotów. Tej tożsamości od samego początku bohaterka zaprzecza i widz nie ma pewności, czy jest tym, kogo widzą w niej pozostałe postacie.
Każdy z tych trzech filmów reprezentuje więc inną estetykę wizji rzeczywistości. Inne spojrzenie. Widz jest patrzącym na filmującego i na filmowane. Jednocześnie jest uczestnikiem. Odsłania razem z bohaterami emocje, wartości i myśli. W Pewnego razu w listopadzie świat relacji i przedmiotów jest zniszczony, zużyty, przeżarty przez zepsucie. Zmęczony. W Juliuszu powierzchnie (ludzi, relacji, przedmiotów) znowuż są barwne, zadbane, choć również zniszczone na krawędziach. W Fudze z kolei czyste i zadbane są tylko ślady, jakie zostawiają losy ludzi na powierzchni materii. Jakimowski zajął się zewnętrzem, Pietrzak wzajemnością, zaś Smoczyńska uciekła w głąb. Ten pierwszy szuka ludzi wyklętych przez świat, bohaterów z dramatów wykluczenia społecznego i szukających sensu w opowiedzeniu się po jakiejś ze stron konfliktu. Pietrzak znajduje pełnię szczęścia w mariażu gorzko-słodkim. Smoczyńska szuka tożsamości nie danej przez innych czy przez świat, ale tej, której powinniśmy szukać w głębi siebie samych.
Na koniec dodam, że każdy z tych filmów zawierał inne formy niż tylko fabularną. W Pewnego razu w listopadzie pojawił się film dokumentalny (podobnie jak w Chłodnym okiem z 1969, reż. Haskell Wexler). W Juliuszu – film animowany (kreskówka). W Fudze – film abstrakcyjny.
Po projekcji długo zastanawiał mnie tytuł Pewnego razu w listopadzie. Kojarzył się z baśniami, z tym jak się rozpoczynają i czemu służą. O kinie zaangażowanym społecznie i filmowej baśni pisałem tutaj: https://mfcinerama.pl/pewnego-razu-listopadzie-kino-wartosci-wspolczesna-basn-obyczajowa/
Fuga podzieliła widzów na tych, którzy ją pokochali i tych, którzy wyszli z kina niespełnieni. U wielu osób pojawił się ten sam problem – film był względnie przyjemny podczas oglądania, ale następnego dnia pojawiał się niesmak co do „przegadanego” suspensu i fabuły. Piszę o tym tutaj: https://mfcinerama.pl/fuga-kino-umyslu-tozsamosc-odniesieniowa-recenzja/
Juliusz miał inny problem. Długie chwile refleksyjności bohatera zaburzały dynamiczną, śmieszno-tragiczną strukturę komediodramatu. O filmie pisał Paweł Mozolewski: https://mfcinerama.pl/43-fpff-gdyni-juliusz-nastepna-kultowa-polska-komedia/
Kler zdominował festiwal pod względem kontrowersji, które towarzyszyły filmowi od pierwszego klapsa. Smarzowski, podobnie jak Jakimowski w Pewnego razu w listopadzie oferuje kino zaangażowane społecznie, ale odmiennie od tego drugiego, tak pod względem wykonania, jak i wydźwięku. Porównywanie Kleru do filmów Patryka Vegi uważam za trafne tylko w kwestii estetyki (momentami) i kontrowersji. Mocny, brutalny, skorumpowany świat rożni się od „vegowego” choćby zawartością morałów, jakie Smarzowski proponuje. „Chodzi o to, żeby zbierać, a nie zebrać”, usłyszałem podczas seansu z ust jednego z bohaterów i uświadomiłem sobie, że zepsucie jest właśnie tym, czego nigdy się nie zbierze. Śmiech na sali podczas projekcji wydawał się jakiś tłumiony, ponieważ widownia szybko uświadamiała sobie, że żarty sytuacyjne czy perypetie bohaterów Kleru nie były w rzeczywistości śmieszne. Jesteśmy przyzwyczajeni do zepsucia tak bardzo, że nadano mu status normalności: alkoholizm, nepotyzm, arogancja, bandytyzm, pedofilia… Innymi słowy zepsucie w polityce czy kościele, ogólnie w życiu publicznym stało się trywialnym dowcipem, a więc i przez to akceptowalnym zjawiskiem? Smarzowski jest mistrzem wzbudzania poczucia winy z powodu śmiania się z problemów codzienności, których bronimy jako „lepszego” diabła. W końcu znamy go od dawna. Zaraz potem pojawia się jednak sprzeciw. I śmiech zmienia się w sprzeciw: dość!
Więcej o filmie w recenzji Marcina Makary: https://mfcinerama.pl/kler-mocne-uderzenie/
Niestety nie miałem okazji obejrzeć filmów takich jak 7 uczuć, Monument, czy Kamerdyner. Obrazy te zostały raczej pozytywnie przyjęte przez publiczność. Tutaj możecie o nich poczytać:
Monument: https://mfcinerama.pl/monument-filmow-robi-sie-dla-odbiorcow-recenzja/
7 uczuć: https://mfcinerama.pl/43-fpff-gdyni-7-uczuc-slodko-gorzki-plac-zabaw/
Kamerdyner: https://mfcinerama.pl/43-fpff-gdyni-kamerdyner-polsku-o-niemcach/
Największym zawodem okazał się nowy film Krzysztofa Zanussiego pt. Eter: ładny, niepotrzebny i bezwartościowy. Trwa dwie godziny i jest podzielony na dwie części, gdzie po półtorej godziny widz zostaje poinstruowany co do tego, co widział i co ma myśleć o tym, co widział. Niech opisem Eteru będzie chociażby fakt, że na afiszu reklamowano go za pomocą skrzydła motyla, zaś motyl pojawiał się w filmie tylko raz, na początku. W jednej scenie! Nie wiadomo ani o czym to było, ani dlaczego posłużono się tak dziwaczną formą. Gra Andrzeja Chyry zasługuje jak zwykle na ogromne uznanie. Tak samo kostiumy i inscenizacje były ciekawe, żywe i pozwalały odczuć w jakimś stopniu minioną epokę. Reszta filmu powodowała, ze rozkładałem ręce, a większość siedzących przede mną osób czytało na telefonach komórkowych informacje o kolejnych kontrowersjach wokół Kleru. Scenariusz Eteru, podejrzewam, został napisany po ustaleniu budżetu.
Pozdrawiam serdecznie widzów, organizatorów i wolontariuszy. Niech moc będzie z Wami!
Grzegorz Reiwer