Hollywoodzkie wytwórnie filmowe rzadko odnoszą sukcesy podczas produkcji remake’ów, szczególnie gdy są to produkcje zagraniczne. Tak też się stało w wypadku tego filmu, choć daleko mu do klęski. Sekret w ich oczach odwołuje się do zdobywcy Oscara z 2009 roku – obrazu w reżyserii Juana José Campanelli, pt. Sekret jej oczu (El secreto de sus ojos). Podczas gdy argentyński oryginał rzeczywiście może być nazwany przekonującym i zajmującym thrillerem, amerykański następca stanowi tylko jego o wiele bardziej uproszczoną wersję, która nie wnosi żadnej wartości dodanej.

Myślę, że uczciwym wobec czytelnika byłoby zaznaczenie na wstępie, że jestem całkiem nowa wśród fanów Star Wars. Całe życie unikałam filmowej sagi jak ognia tłumacząc, że – tutaj cytat – „to nie moje klimaty”. W związku z tym nie wiedziałam, kim jest Darth Vader (w życiu nie wpadłabym na to, że ma cokolwiek wspólnego z Anakinem Skywalkerem). Ponadto z całkowitym niezrozumieniem oglądałam pierwszy zwiastun, który najwierniejsi fani okrasili widokiem zapłakanego Matthew McConaugheya. Ogólnoświatowa radość związana z premierą Przebudzenia Mocy miała przejść obok mnie, a ponadto gdyby ktoś powiedział mi, że będę recenzować ten film na łamach „Cineramy”, popukałabym się w czoło… Jakże się cieszę, że dałam się wciągnąć do tego magicznego świata.

Poznali się dzięki wspólnej pasji do kina. Cenią sobie dyskusję i merytoryczną krytykę, a w żadnym wypadku nie głoszą fundamentalnych prawd o kinematografii. 20 listopada br. Sfilmowani, bo tak się nazywają, świętowali w krakowskim kinie ARS drugą rocznicę powstania swojego kanału na YouTube, na którym recenzują filmy, publikują zarówno sylwetki mistrzów kina, jak i autorską publicystykę. Skorzystałam z okazji, by porozmawiać z nimi m.in. o tym, jak działa na nich hype i jak wyglądają w ich oczach minione dwa lata.

Ilu reżyserów, tyle wizji – to stwierdzenie trafne jest także w odniesieniu do ekranizacji dzieł renesansowego dramaturga. William Szekspir stanowił inspirację dla reżyserów już we wczesnym okresie kinematografii i pozostaje nią po dziś dzień, na co dowodem są liczne próby zaadaptowania jego twórczości na potrzeby filmów, w tym ta ostatnia – Makbet w reżyserii Justina Kurzela.

Na przestrzeni kilku ostatnich lat zauważyć można ponowne zainteresowanie tematyką Dzikiego Zachodu. Dość wspomnieć takie produkcje jak: Propozycja (2005), Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (2007) czy Prawdziwe męstwo (2010) – przy którym notabene można doszukać się duchowego pokrewieństwa dzieła Macleana. Współcześnie western porusza się na zupełnie innej orbicie: klasycznie, nastawiony był na ukazanie walki dobra ze złem, dominowały w nim pościgi konne, widowiskowe strzelaniny, napady na dyliżanse, konflikty wojenne z Indianami (mocno upraszczając) – obecnie eksploruje płaszczyznę psychologiczną; narracja z tego względu jest często spowolniona na rzecz głębszego sportretowania poszczególnych postaci, estetyka zaś skupia się na wizualnych detalach, wzbogacając dzieło o wymiar metaforyczny, symboliczny, czy poetycki.

Czy będąc ograniczonym można stworzyć arcydzieło? Artysta posiadający absolutną wolność w procesie twórczym może stracić poczucie kreatywności. Czasami stawianie sobie barier pomaga w nieszablonowym myśleniu. Ich lekkie naginanie prowokuje do znajdowania nowych rozwiązań lub wybierania tych najprostszych. Właśnie na tym opiera się struktura ruchu przedstawionego przez duńskich reżyserów.

Filmowe realizacje Davida Lyncha w pierwszej kolejności ucieleśniają światy o dychotomicznej konfiguracji: emanacja złem – epatowanie dobrem. Do istotniejszego porządku znaczeń w twórczości reżysera należy zaliczyć ten, który wiąże się właśnie z zagadnieniem istnienia dwóch kategorii moralnych – dobra i zła; zwykle przedstawiane konwencjonalnie jako para przeciwstawnych zjawisk: sacrum i profanum, światło i ciemność, u Lyncha zdają się wzajemnie przenikać. Filmy twórcy podejmują w istocie temat współzależności obu kategorii, bazują na konceptach płynności i przenikalności. Zakresy obu pojęć ulegają znacznej dyfuzji, tworzą rozmyty gradient. Sedno twórczości reżysera tkwi w rejestracji dualistycznego wymiaru rzeczywistości i wynikających z takiego podziału destrukcyjnych konsekwencji. Można pokusić się o stwierdzenie, że twórca bada wręcz ontologiczny uraz wywołany dualizmem.

Kino skandynawskie znane jest ze swojej prostoty i kameralnej atmosfery. Charakteryzuje je surowa i bezbarwna estetyka, często zupełnie niezrozumiała dla widza przyzwyczajonego do amerykańskich efektów specjalnych, szybko postępującej fabuły i typowo hollywoodzkiej gry aktorskiej. Nordyckie produkcje są zaprzeczeniem wszystkich wymienionych elementów. Stawiają widza przed realistycznym, często przygnębiającym obrazem świata, który w sposób dosadny przedstawia nawet najbardziej banalną historię. Skandynawscy twórcy w niemal mistrzowski sposób łączą realizm z groteską.