Dźwięk w kinie był doświadczeniem potwornym. Okazał się kataklizmem nie tylko dla wielu kiniarzy, niedysponujących środkami i wyposażeniem, okazał się też zagładą dla wielu aktorów niedysponujących właściwym głosem i warsztatem. Dotąd wyrażali swoje postacie przez nadekspresyjne gesty i wytrzeszczanie oczu. Teraz należało poskromić ten operowy rozmach i odezwać się tonem miłym dla ucha. Byli też tacy, którzy wytrzymali tę zmianę. Trudno o lepszy przykład niż Gary Cooper.

Staroć. John Wayne jeszcze nie najgorzej wygląda. W komentarzach podkreśla się dość nietypową fabułę i jest to prawda. Gdyby nie ciążenie w kierunku naiwnie obrazowanej religii byłoby znośnie, chociaż dłużyzny dłużą się makabrycznie. Ech, żeby tak faktycznie wystarczyło otworzyć Biblię w ciemno i dostać gotową wskazówkę co dalej robić, kiedy już nie wiadomo co robić. Kiedyś tak nawet próbowałem, dopóki nie trafiłem na opis śmierci Saula i wyszło mi, że w danej sytuacji powinienem się zadźgać.

Avatar widzieli wszyscy, a jeśli ktoś nie widział, to i tak wie, co to jest i o co tam chodzi. Tańczącego z wilkami poznało już mniej widzów, ale wciąż bardzo wielu. Podobnie jak Ostatniego samuraja. Co łączy te filmy? Najprostsza analiza strukturalna może je sprowadzić do schematu, który okaże się… niemal identyczny dla wszystkich trzech. Wymieniłem znane tytuły, chociaż można sięgnąć do wielu nieznanych (także mi) podobnych i zbliżonych. Wypada teraz zapytać, czy istnieje dla nich wszystkich jakiś pierwowzór i, owszem – istnieje. Ten pierwowzrór jest głównym bohaterem artykułu.