Debiut reżyserski Veroniki Franz oraz Severina Fiala spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem krytyków filmowych i nie ma się czemu dziwić. Widzę, widzę to dobrze skrojony horror, który nie musi posługiwać się tanimi środkami wyrazu, by wywołać poczucie niepokoju. Chodzi o coś więcej, o zaskoczenie widza i dyskretne podsuwanie mu wskazówek do rozwiązania zagadki, subtelną grę, która pomoże mu określić po której stronie barykady stanie – matki czy synów. To ciekawie zrealizowana opowieść, która swoim surowym stylem i wieloznacznością przypomina styl Michaela Haneke.

Horrory są związane z kinem niemal od początku jego istnienia. Jest to gatunek, który prężnie rozwija się od początku lat 20. XX wieku aż do dziś. W tym czasie kino grozy dorobiło się potomstwa w postaci filmów gore, slasherów czy found footage horrorów. Wszyscy doskonale wiemy, co powinno znaleźć się w dobrym horrorze – mrok, strach, tajemnica, charakterystyczny morderca. Możemy też dodać zjawiska paranormalne oraz krew, choć nie są wymagane. Dzięki tym elementom postacie takie jak Freddy Krueger, Jason Voorhees, Michael Myers, Nosferatu, czy potwór doktora Frankensteina są do dziś obecne w pamięci fanów horrorów na całym świecie. Co się jednak stanie, jeżeli dodamy do tego wszystkiego szczyptę humoru lub odrobinę absurdu? Czy zmiana konwencji pomoże czy zaszkodzi w odbiorze? Zależy to tylko od naszych oczekiwań względem widowiska.

Babadook w reżyserii Jennifer Kent opowiada historię Amelii (Essie Davis), która zmaga się z niesfornym synem, Samuelem (Noah Wiseman). Chłopak twierdzi, że w ich domu mieszkają potwory. Z początku sceptyczna Amelia zmienia swoje podejście do słów syna, gdy w mieszkaniu pojawia się tajemnicza czerwona księga, zawierająca obrazki z tytułowym Babadookiem i niepokojące komentarze. Na pierwszy rzut oka ten australijski horror wydaje się odwoływać do najbardziej popularnych toposów filmów grozy. Mamy w nim obdarzone “widzeniem” dziecko, nocne potwory i samotny dom na skraju drogi. Jednak wraz z rozwojem akcji jesteśmy coraz bardziej pewni, że Babadook jest filmem innym – metaforycznym i z ambicją na awansowanie gatunku do miana sztuki.

Problem ze współczesnymi horrorami polega na godnej pożałowania wyobraźni i powielaniu schematów przez twórców. Zaczyna się od absurdów scenariuszowych, a kończy na intelektualnej impotencji reżysera. A przecież tak niewiele trzeba, żeby przestraszyć widza. Steven Spielberg w Szczękach (1975) przyprawiał widzów o ciarki przy użyciu prostego rekwizytu, efektownego montażu i kapitalnej muzyki Johna Williamsa. John McTiernan w Predatorze (1987) długo utrzymywał napięcie, stosując technikę zdjęć w podczerwieni i z użyciem kamery termowizyjnej, zanim ostatecznie pokazał kosmicznego drapieżcę polującego na komandosów w południowoamerykańskiej dżungli. Można mnożyć przykłady i podawać tytuły wpisujące się w klasykę suspensu. Dziś twórcy tak mocno skupiają się na zaskakiwaniu widza, że zapominają, czemu gatunkowo ma służyć horror.

Nosferatu – Symfonia grozy, Dracula, Frankenstein, Koszmar z Ulicy Wiązów, Lśnienie, Milczenie Owiec to tylko jedne z nielicznych tytułów znanych na całym świecie arcydzieł kina grozy. Pomimo niezliczonej ilości filmów tego gatunku, które co roku trafiają do kin, dzieła z przed trzydziestu, czterdziestu, a niekiedy nawet dziewięćdziesięciu lat, wciąż wiodą prym w zestawieniach najlepszych horrorów wszech czasów. Czyż nie ma lepszej okazji, by przyjrzeć się fenomenowi horroru niż Halloween?

Horrory dzielą ludzi na trzy grupy: tych, którzy je uwielbiają, tych, którym są one obojętne, ale oglądają je od czasu do czasu, głównie po to, żeby móc się pośmiać z zawartej w nich dawki absurdu, oraz tych, którzy ich nie oglądają i nigdy nie zamierzają, bo są przerażające i ohydne. Ja z całą pewnością zaliczam się do trzeciej grupy, o czym chyba wie i naigrywa się ze mnie każdy mój znajomy. W końcu stwierdziłem: dosyć tego! Pójdę na horror do kina, gdzie jest ciemno jak w grobie, słyszy się dziwne odgłosy z nieznanego źródła, a obok ciebie siedzą obcy ludzie (kto wie, czy nie psychopaci?). Tak trafiłem na seans Crimson Peak: Wzgórze krwi. Bardzo sympatyczny tytuł.

To właśnie pytanie rodzi się w głowach większości osób zainteresowanych premierą Crimson Peak, czyli najnowszej produkcji tegoż filmowca. Sam obraz, a nawet nazwisko reżysera, brzmi jakoś znajomo… Jednak dopiero chwila namysłu lub przywołanie tytułu Labirynt Fauna pozwala skojarzyć fakty i westchnąć ze zrozumieniem: ach, to on!