Fenomen Xaviera Dolana: kino emocji

Nie napiszę, że Xaviera Dolana nie trzeba nikomu przedstawiać, bo po pierwsze – obrażę tych, którzy takim przedstawieniem by nie pogardzili, po drugie – przesadnie schlebię samemu reżyserowi. Wśród kinofilów nieznajomość filmowego dorobku Dolana nie wzbudza zresztą oburzenia: nie jest to jeden z tych wielkich mężów kina, o których wypada mówić w inteligenckich kręgach (przy czym krytyczne wypowiedzi są wyżej punktowane). Inną sprawą jest, że w tych samych kręgach brak rozeznania w temacie „Dolan i jego filmy” może wywołać u rozmówcy zaskoczenie („Jak to nie oglądałeś? Z własnej woli?”) i szczery zawód, że rozmowa nie może zamienić się w serię naprzemiennych peanów („To straszne, że nie oglądałeś! Musisz koniecznie nadrobić”). Rzecz w tym, że dolanowskie kino nie jest w żadnym stopniu pożywką intelektualną: jest to kino złożone z emocji, zarówno w treści, jak i w formie.

Osobom zainteresowanym kinem termin blaxploitation jest zazwyczaj mniej lub bardziej znany. Popularny w latach 70. gatunek był ciekawym i do dziś omawianym zjawiskiem. Zdecydowanie rzadziej wspomina się natomiast o innym nurcie o podobnej do pierwszego nazwie, a mianowicie o turksploitation. Nie jest to niczym dziwnym, jako że nurt ten nie może pochwalić się żadną wartościową produkcją. Filmami powstającymi w nurcie tureckiego kina eksploatacji w latach 70. i 80. były przede wszystkim remake’i najgłośniejszych i najlepiej sprzedających się filmów amerykańskich. Światło dzienne ujrzały wtedy takie „dzieła” jak Cellat (nazywane Tureckim życzeniem śmierci) czy Three Big Men (znane jako Turecki Spider-Man). Filmy z tego nurtu nie były, mówiąc delikatnie, udane – były to zazwyczaj tanie i nieudolnie nakręcone produkcje, znane przede wszystkim z tego, że ich twórcy niewiele robili sobie z praw autorskich dotyczących filmów, które bezczelnie kopiowali.

„Erotyzm sam w sobie” – pisała o micie Androgyne Maria Kornatowska. Pełnia, przynależność do sfery boskiej, wyrwanie z ram biologicznej konieczności – to kolejne skojarzenia z wciąż obecną w kulturze postacią, łączącą rysy męskie i damskie. Filmowcy prędko dostrzegli możliwość reinterpretacji mitu „trzeciej płci”, bowiem

Plaża, gitara, ognisko, tanie wino, biełomory w ustach i wspólna kąpiel nago w morzu – pocztówka młodości, wolności i miłości. Mocnymi stronami filmu Kiriłły Sieriebriennikowa jest z pewnością strona wizualna, punk przejawiający się nie tylko w samej muzyce, oraz ukazanie piękna życia nawet w ciężkich czasach. Reżyser umiejętnie zestawia szalone musicalowe wstawki z prostą historią podaną w wysmakowany sposób.

Rudolf czerwononosy Renifer Masz, Rudolfie, lśniący nos, bądź mi światłem w ciemną noc! – woła do zakompleksionego bohatera Święty Mikołaj. Defekt, jakim jest czerwony nos Rudolfa, ostatecznie okazuje się walorem i pozwala reniferowi spełnić skryte marzenie. W świecie przedstawionym przez Kowalchuka nawet najbardziej beznadziejna sytuacja może