Samurajowie, jezuici, buddyjscy mnisi, flaga ze swastyką, kowboje z westernów, zdrady, miłość, nienawiść, zabójstwa, przyjaciele, morderstwa, korupcja, demokracja, totalitaryzm, wojna, pokój, przygoda, pożądanie, wyrzeczenie, intryga, manipulacja, Flip i Flap, królewny, wyścigi, niebezpieczne kobiety i rozgrzane statki kosmiczne wchodzące w atmosferę, tradycja, nowoczesność – kulturowy miszmasz, przekrój i skrót cywilizacji sięgający najdalszej przeszłości przez teraźniejszość aż do przyszłości. To wszystko w Gwiezdnych Wojnach, które od ponad trzydziestu lat fascynują, zadziwiają i inspirują kolejne pokolenia.

Myślę, że uczciwym wobec czytelnika byłoby zaznaczenie na wstępie, że jestem całkiem nowa wśród fanów Star Wars. Całe życie unikałam filmowej sagi jak ognia tłumacząc, że – tutaj cytat – „to nie moje klimaty”. W związku z tym nie wiedziałam, kim jest Darth Vader (w życiu nie wpadłabym na to, że ma cokolwiek wspólnego z Anakinem Skywalkerem). Ponadto z całkowitym niezrozumieniem oglądałam pierwszy zwiastun, który najwierniejsi fani okrasili widokiem zapłakanego Matthew McConaugheya. Ogólnoświatowa radość związana z premierą Przebudzenia Mocy miała przejść obok mnie, a ponadto gdyby ktoś powiedział mi, że będę recenzować ten film na łamach „Cineramy”, popukałabym się w czoło… Jakże się cieszę, że dałam się wciągnąć do tego magicznego świata.

Star Wars to prawdopodobnie największy fenomen w historii kina i popkultury. Licząca niemal czterdzieści lat seria porwała niejedno pokolenie i zainspirowała niezliczoną liczbę rozmaitych twórców. Od oficjalnych książek i komiksów, przez fanowską twórczość, aż po nawiązania w innych dziełach kultury – saga Lucasa zawładnęła wyobraźnią milionów. I wszystko wskazuje na to, że najbliższe lata powiększą to grono.