Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto (2017), reż. Antonio Padovan Motyw wzbudzania po śmierci postrachu i szacunku przy pomocy "ponadnaturalnych zdarzeń" wydaje mi się całkiem pociągający. Z podobnego założenia wychodzi hrabia Ancilotto – tytułowy bohater filmu Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto. Tytułowym hrabią jest on chyba tylko i wyłącznie

Pierwsza ekranizacja powieści Morderstwo w Orient Expressie Agathy Christie powstała w roku 1974 w reżyserii Sidneya Lumeta. Film umiejętnie wciągał widza w dramat rozgrywający się w pociągu, budował atmosferę tajemnicy i zachwycał kreacjami aktorskimi ówczesnych gwiazd, m. in. Ingrid Bergman, która za swoją rolę otrzymała Oscara. Po ponad czterdziestu latach Kenneth Branagh postanowił spróbować swoich sił, nie tylko w próbie przywrócenia na ekrany historii o detektywie Poirot, ale również we wcieleniu się w jego postać. Z jakim skutkiem?

Historia tajemniczego mordercy, którego znakiem rozpoznawczym jest śnieżny bałwan oraz tropiącego go detektywa po przejściach, to obiecujący pomysł na klimatyczny i surowy thriller. Film nakręcony na podstawie powieści norweskiego pisarza Jo Nesbo, dzięki gwiazdorskiej obsadzie, miał duży potencjał na stanie się jednym z hitów kinowych tej jesieni. Co poszło nie tak?

John Wayne Cleaver, w obawie przed swoją morderczą naturą, jest zmuszony przestrzegać kilku zasad, aby pozostać normalnym nastolatkiem. Przykładowo – gdy ktoś doprowadza głównego bohatera do furii, ma on za zadanie powiedzieć potencjalnej ofierze coś miłego. Zazwyczaj taki sposób rozwiązania problemu działa. Jednak nie wtedy, gdy w mieście pojawia się seryjny morderca, którego John pragnie zdemaskować.

Powszechnie wiadomo, że obieg festiwalowy podnosi rangę filmu i daje szanse na szerszą dystrybucję. Dzięki festiwalowym nagrodom reżyserzy zyskują prestiż artystyczny, co zapewnia ich dziełom szerszą dystrybucję. Niestety powyższe zjawiska nie są regułą. Wielka szkoda, bo z tego powodu widzów omija szereg znakomitych obrazów. Remember (2015) Atoma Egoyan zdaje się być tu znakomitym przykładem.

Tematyka kryminalna i policyjna stały się nośnym trendem współczesnej polskiej kinematografii. Po zeszłorocznym Czerwonym Pająku (reż. Marcin Koszałka) i mającej swą premierę w październiku „Prostej historii o morderstwie” (reż. Arkadiusz Jakubik), mamy do czynienia z kolejnym interesującym ujęciem sprawdzonych gatunkowych schematów.

Na spotkaniu z publicznością Mariusz Gawryś wyznał, iż pomysł na film zrodził się w jego głowie po przeczytaniu o utworzeniu kobiecej scholi gregoriańskiej we Wrocławiu – co było złamaniem pewnego tabu w kościele katolickim. Decydując się na nakręcenie kryminału reżyser po raz pierwszy w swojej karierze zmierzył się z kinem gatunkowym. Efekt jego starań, stanowi przykład całkiem umiejętnego czerpania z zachodniego kina. Kreując postaci i ich ekranowy świat Gawryś sięga po motywy fabularne znane z nurtu noir i sprawnie przenosi je na polskie realia. Nie udało mu się uchronić przed mniejszymi czy większymi potknięciami, ale w ostatecznym rachunku dokłada całkiem wartościową cegiełkę do polskiego dorobku kryminalnego.

Hollywoodzkie wytwórnie filmowe rzadko odnoszą sukcesy podczas produkcji remake’ów, szczególnie gdy są to produkcje zagraniczne. Tak też się stało w wypadku tego filmu, choć daleko mu do klęski. Sekret w ich oczach odwołuje się do zdobywcy Oscara z 2009 roku – obrazu w reżyserii Juana José Campanelli, pt. Sekret jej oczu (El secreto de sus ojos). Podczas gdy argentyński oryginał rzeczywiście może być nazwany przekonującym i zajmującym thrillerem, amerykański następca stanowi tylko jego o wiele bardziej uproszczoną wersję, która nie wnosi żadnej wartości dodanej.

Wczoraj w kinach mogliśmy zobaczyć premierę debiutu reżyserskiego Marcina Koszałki, znanego operatora (m.in. Rewers, Pręgi) – Czerwonego pająka. Jest to film fabularny, reklamowany jako thriller rzucający wyzwanie skostniałemu gatunkowi. Przerażający, mocny i mroczny. Jednak nietrudno dojść do wniosku, że kampania promocyjna tego filmu znacznie zawyżyła oczekiwania wobec dzieła. Historia inspirowana dwoma zabójcami z epoki PRL-u – Karolem Kotem (Wampirem z Krakowa) i Lucjanem Staniakiem (Czerwonym Pająkiem) – owszem, jest pod wieloma względami godna uwagi, ale można jej postawić kilka zarzutów.