Świetny pomysł, który położono – a szkoda. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że bardzo ambitny zamiar rozbił się o coś – może o budżet, może o brak doświadczenia. I rozbił się kompletnie. Wyszedłem z seansu nieco zgorzkniały. Bo z jednej strony lubię kino nostalgiczne. Z drugiej – było sporo niezłego humoru. Z trzeciej – pomysł na scenariusz jak najbardziej w porządku. Co nie zagrało?

Mamy na uwadze przede wszystkim dobro dziecka”. Powyższa fraza w Obcym niebie Dariusza Gajewskiego pojawia się wielokrotnie. Za pierwszym razem kiwamy głową ze zrozumieniem. Za piątym zdajemy sobie sprawę, że wypowiadający te słowa kompletnie nie mają pojęcia, co one oznaczają. Wspomniane dziecko tkwi osamotnione w samym centrum konfliktu między dorosłymi, konfliktu, którego nie rozumie. Historia zapowiadająca się na zwyczajny dramat rodzinny, a następnie krytykę systemu opieki społecznej w Szwecji, koniec końców dotyczy dziecka pogrążonego przez decyzje nieodpowiedzialnych dorosłych.

Z jednej strony to cenny pokaz sztuki performance’u, z pozoru jednej z nowszych (oczywiście ta „nowość” jest dyskusyjna, raczej chodzi o to, że te aktywności istnieją wciąż poza kanonem, bo generacyjnie to dość stara sztuka). Podobnie jak w filmie Jesteś bogiem „skanonizowano” fragment kultury popularnej, awansując ją do kultury wysokiej gestem zaproszenia, błogosławieństwa i wyposażenia w artystowską aurę. Film jako mistrz ceremonii chrzczący „dzikiego” adepta. To cenne, choć nie wiadomo na ile trwałe, bo i sam performance, choćby go nie wiadomo jak nobilitować, jest nietrwały. Wynika to z jego natury, co zresztą podkreślono w dialogach.