Bohemian Rapsody to film, który już przed premierą budził kontrowersje. Fani zespołu Queen mieli zastrzeżenia co do zgodności przedstawionych w nim wydarzeń z rzeczywistością, a krytycy zarzucali mu wiele fabularnych niedopowiedzeń. Widownia jednak przyjęła go niezwykle entuzjastycznie. W weekend otwarcia i na pokazach przedpremierowych na

Kochankowie Jamesa Gray’a uwodzą tajemniczością. To film, w którym sensacja przeplata się z obyczajowością – subtelność z pożądaniem. Melodramatyczne sceny trzymają w napięciu, jak gdyby obezwładniające uczucie niewiadomego pochodzenia czaiło się w ciemnej nowojorskiej uliczce. Reżyser prowadzi swoją opowieść w sposób niejasny, ale konsekwentny. Subiektywizacja

Francja, lata 90. Grupa tancerzy, piątkowy wieczór w opuszczonej świetlicy, domowa sangria – tak na początku zarysowuje się obraz świata, który chce nam przedstawić Gaspar Noé. Reżyser argentyńskiego pochodzenia, tworzący we Francji, posiadający osobliwy i charakterystyczny styl, który przyzwyczaił nas już w swoich wcześniejszych produkcjach (Nieodwracalne, czy Love) do niekonwencjonalnego sposobu obrazowania rzeczywistości.

Część przyjemności czerpanej z oglądania filmu wiąże się ze sposobem prezentacji opowiadania. Przyjemnie jest obejrzeć klasyczną historię, gdzie bohater odbywa linearną podróż, a po kilku trudnościach pokonuje przeciwnika i zdobywa nagrodę. Jeszcze lepiej jednak, gdy twórca przejawia ambicję rozwijania podwójnej gry, w której uczestniczą bohaterowie

Mały krok dla człowieka, wielki dla ludzkości – te słowa znają wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą kim tak naprawdę był człowiek, który je wypowiedział. Neil Armstrong – pierwszy człowiek w historii ludzkości, który postawił stopę na Księżycu. Udało mu się to zrobić w 1969 roku, lecz na jego kinową biografię musieliśmy czekać niemal 60 lat. Czy Pierwszy człowiek to udana misja?

Zupełnie przypadkowo trafiłem na film Nina. Dyskusyjny Klub  Filmowy Miłość Blondynki firmował go wytartym już hasłem „dobre, bo polskie”. Ba, koło plakatu przechodziłem kilka razy i nie odczuwałem specjalnej ochoty, by pójść na seans. Stało się jednak inaczej. I jestem wdzięczny za to znajomym z zespołu redakcyjnego MF Cinerama, jak i samym organizatorom. Gdyby nie oni, ominęłaby mnie feeria zmysłów.