Sieranevada jest filmem wymagającym. Blisko trzy godziny seansu upływają widzowi na mniej lub bardziej udanych próbach skonstruowania pełnego sensu oglądanego materiału. „Materiał audiowizualny” – tak można określić poszczególne sceny, biorąc pod uwagę, jak  „zgrabnie” wymykają się one prostemu objaśnieniu. Nie jest też tak, że prezentowany ciąg obrazów nie tworzy żadnej narracji lub jest nielogiczny. Sęk w tym, że narracja jest pozorna, tak jak pozorny jest „sens”. Reżyser rozmyślnie prowadzi z odbiorcą grę, uświadamiając go, jak niedoskonałe są ludzkie narzędzia poznawcze. Cierpliwie rejestruje przebieg rodzinnej uroczystości, obserwuje swoich bohaterów minuta po minucie, śledzi ich z kamerą niemal krok w krok, przysłuchuje się ich rozmowom, kłótniom, zwierzeniom. A jednak widz nieustannie odczuwa dyskomfort „niedoinformowania”, wciąż brakuje elementów, które pozwoliłyby jednoznacznie określić tak istotne kwestie dla odczytywania tekstów filmowych, jak choćby charakter i motywacje postaci oraz ich wzajemne relacje.

Francja, lata 90. Grupa tancerzy, piątkowy wieczór w opuszczonej świetlicy, domowa sangria – tak na początku zarysowuje się obraz świata, który chce nam przedstawić Gaspar Noé. Reżyser argentyńskiego pochodzenia, tworzący we Francji, posiadający osobliwy i charakterystyczny styl, który przyzwyczaił nas już w swoich wcześniejszych produkcjach (Nieodwracalne, czy Love) do niekonwencjonalnego sposobu obrazowania rzeczywistości.

Część przyjemności czerpanej z oglądania filmu wiąże się ze sposobem prezentacji opowiadania. Przyjemnie jest obejrzeć klasyczną historię, gdzie bohater odbywa linearną podróż, a po kilku trudnościach pokonuje przeciwnika i zdobywa nagrodę. Jeszcze lepiej jednak, gdy twórca przejawia ambicję rozwijania podwójnej gry, w której uczestniczą bohaterowie

Godzilla zadebiutowała na wielkim ekranie w 1954 roku. W ciągu kilkudziesięciu lat jej postać została tak bardzo przetworzona przez rozmaite popkulturowe mechanizmy, że dzisiaj jawi się już raczej jako wytarty symbol filmów katastroficznych. Najntisowa dinozaurokształtna Godzilla Rolanda Emmericha nieudolnie zrealizowana na fali Parku Jurajskiego, postać filmów klasy B w stylu Godzilla vs. Mechagodzilla, czy po prostu jeden z wielu elementów kina Kaijū (z jap. potworna bestia), opowiadającego o gigantycznych kreaturach. Dziś postać japońskiego Boga potworów w większości jest niewyraźnym duchem tego, czym była na początku. Lecz czy warto jest jeszcze powracać do oryginalnej Godzilli?

Mały krok dla człowieka, wielki dla ludzkości – te słowa znają wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą kim tak naprawdę był człowiek, który je wypowiedział. Neil Armstrong – pierwszy człowiek w historii ludzkości, który postawił stopę na Księżycu. Udało mu się to zrobić w 1969 roku, lecz na jego kinową biografię musieliśmy czekać niemal 60 lat. Czy Pierwszy człowiek to udana misja?

Zupełnie przypadkowo trafiłem na film Nina. Dyskusyjny Klub  Filmowy Miłość Blondynki firmował go wytartym już hasłem „dobre, bo polskie”. Ba, koło plakatu przechodziłem kilka razy i nie odczuwałem specjalnej ochoty, by pójść na seans. Stało się jednak inaczej. I jestem wdzięczny za to znajomym z zespołu redakcyjnego MF Cinerama, jak i samym organizatorom. Gdyby nie oni, ominęłaby mnie feeria zmysłów.